Zawsze jako projektant starałem się być człowiekiem, który żyje tu i teraz – mówi architekt Przemo Łukasik. Czy ta sztuka udaje mu się wobec synów?
„Jak nie spieprzyć dziecku życia” to ostatnio popularne pytanie. Znasz odpowiedź?
Byłbym chyba jedynym człowiekiem na świecie, który rozwiązał tę zagadkę. Ale widzę coś ważniejszego – chodzi o to, żeby żyć z tym pytaniem zawieszonym przed oczami, bo to szansa, aby życie, rodzicielstwo i dzieciństwo były jak najlepsze. To pytanie ma prowokować do refleksji: czy ty ojcze robisz wszystko, żeby mieć kontakt z dzieckiem i by było szczęśliwe? Problem polega też na tym, że szczęście jest różnie interpretowane, dotyka indywidualnych kwestii i zależy od wielu okoliczności, a w relacjach ojciec–matka–dziecko–rówieśnicy jest strasznie skomplikowane. Nie rozwiązałem tej łamigłówki i powiem więcej – to pytanie od czasu do czasu zaświeca mi się w kolorze pomarańczowym. Jestem ojcem, który czuje się niezręcznie, bo mam przekonanie, że wszystkich swoich marzeń na bycie dobrym ojcem nie spełniłem. To odczucie grzechu zaniedbania, przeniesienia akcentu na pracę, czy egoistycznie – na siebie – często mnie gnębi.
Czyli tego nie da się zaprojektować tak, jak tych wszystkich rzeczy, które projektujesz na co dzień?
W projektowaniu jest wiele zmiennych i okoliczności, które powodują, że decyzje muszą być odpowiedzialne, tak samo jest w przypadku dziecka i rodziny. Niezmienną kwestią w projektowaniu – a równocześnie ciągle zmieniającą się – jest kontekst. To obszar, w którym projekt musi wystąpić, ale nieustannie się zmienia, czyli kontekst kulturowy, polityczny czy też ekonomiczny. Projektujemy budynki w Polsce lub w Bangladeszu, lecimy do Nowego Jorku i wszędzie ten kontekst przyrody, krajobrazu czy urbanistyczny istnieje. Tyle, że inny jest w Bangladeszu, a inny w Nowym Jorku lub w Bytomiu. W rodzicielstwie jest tak samo – moi synowie są najważniejszymi wartościami, ale ciągle żyją w pewnym kontekście, bo codziennie jesteśmy razem. Gdy dorastają, ich otoczenie się zmienia, więc ich kontekst się zmienia, a ja muszę nadążać za ich zainteresowaniami, słownictwem czy kulturą. Najpierw byli dziećmi, potem nastolatkami - aż nagle wydaje im się, że są dorośli. Okazuje się, że w pewnych miejscach łatwiej łapię kontakt i lepiej diagnozuję ich potrzeby, a w niektórych punktach bardzo się mijamy. Chyba taką najistotniejszą zmianą, którą przeżywałem jako syn, było przeniesienie akcentów z ideałów matki i ojca na kolegów, którzy bardziej mi imponowali, bo byli bliżsi wiekiem, bliżsi moich idoli muzycznych czy kinowych. Nagle ojciec i matka zeszli na drugi plan, bo imponował mi kolega, który potrafił wycisnąć sto pompek albo tańczył break dance, a mój tata nigdy tego nie robił. W tym zakresie jest to podobne do projektowania, bo ten kontekst, który bardzo mocno wpływa na relacje między rodzicem a dziećmi, ciągle się zmienia. Jako ojciec i architekt nie mogę kreować rzeczywistości, muszę ją jak najlepiej rozumieć i diagnozować.
Najistotniejszą zmianą, którą przeżywałem jako syn, było przeniesienie akcentów z ideałów matki i ojca na kolegów, którzy bardziej mi imponowali.
Powiedziałeś, że w pewnym momencie koledzy imponowali ci bardziej niż rodzice. Sądzisz, że tak jest teraz z twoimi synami?
Tego nie wiem, ale choćby z zainteresowań moich synów, które nawet między nimi są różne, wynika, że to prawdopodobne. Ich zainteresowania wobec mnie też oczywiście są różne, w niektórych miejscach wspólne, ale w wielu nie jesteśmy w stanie doprowadzić do jakiejś sumy. Na przykład nigdy nie żyłem piłką nożną, jak mój starszy syn. Młodszy jest może trochę bardziej podobny do mnie, ale mimo wszystko mam ciągle jakąś szansę, by podyskutować z obydwoma. Niedawno oglądaliśmy Ligę Mistrzów, bo to szukanie wspólnego kontaktu i znajduję w tym przyjemność. Myślę, że te obszary będą się zmieniać. Ale jestem też przekonany, że będą ludzie, także kobiety, którzy moim synom będą imponować bardziej niż ja w pewnych zakresach.
To boli?
Nie. Najprostszy przykład: moi synowie deklarują od kilku lat, że chcą być architektami, a ja nigdy z nimi w sposób bezpośredni o architekturze nie rozmawiam. Nigdy ich nie zmuszałem, nie prowadziłem w tym kierunku, ale mam świadomość, że kontekst mojej pracy i ich dzieciństwa w mojej pracy, bo przecież przychodzili do pracowni, wyciągali stare tuby i nikt nie przeszkadzał, na pewno przez obserwację powodował, że myślą o swojej przyszłości i projektowaniu. Sam przyglądałem się tacie, który był inżynierem i siedział przy desce, co czasami z nudów podczas podglądania prowokowało do myślenia o tym, czy ja też mógłbym być projektantem. Czasami czuję żal i rozczarowanie, gdy jeżdżę po całym świecie, bo jestem zapraszany, żeby dzielić się tym, jak z całym zespołem prowadzimy nasze projekty, co to znaczy być projektantem, a z moimi synami o tym nie rozmawiam. Ludzie mi za to płacą, a moje dzieci mają mnie na kolacji, na śniadaniu czy na spacerze i nie pytają. Ale czasem myślę, że wszystko widzą i są w stanie obiektywnie ocenić. Pamiętam przedszkolny rysunek mojego młodszego syna, który narysował nasz loft z zewnątrz i w jednym oknie było zapalone światło. Na pytanie: „Co to jest?”, powiedział: „To tata pracuje”. To było sygnałem, jak widzi mnie i naszą rodzinę. To daje do myślenia; czasem to uśmiech, a czasem obawa, czy już nie przespałem pewnych rzeczy, których nie da się cofnąć czy naprawić.
Często nie ma cię w domu, umówienie się na ten wywiad zajęło nam dwa miesiące. Jak poradziła sobie z tym twoja rodzina i twoje dzieci? I czy w ogóle sobie poradzili?
Prawda o tym, jakim jestem ojcem, kształtuje się gdzieś w głowach moich dzieci. Może kiedyś usłyszę, ile popełniłem błędów i zaniechań? Staram się być z nimi szczery, często żartuję, kiedy ktoś mówi: "Wpadnij na kawę", że moja żona też zaprasza mnie na kawę. To świadomość tego, że nie zawsze jestem obecny, nie tylko w kontekście synów czy żony, ale też rodziców. Wiem, że szybciej reaguję na bodziec związany z pracą niż na rodzinę. Praca jest dla mnie ważna, a w hierarchii wartości powinienem mieć przecież odwrotnie, więc mam w tym zakresie poczucie porażki. Bo wracam zmęczony i za późno, czasem da się to nadrobić, a czasem nie. Jeśli chodzi o synów, to kluczowy jest codzienny kontakt, przynajmniej telefoniczny, próbuję chodzić z nimi na trening, zawsze dbam, by co najmniej dwa razy w roku pojechać wspólnie na wakacje. Pewnie czasem się męczą, bo są już przecież młodzieńcami.
Prawda o tym, jakim jestem ojcem, kształtuje się gdzieś w głowach moich dzieci.
Myślisz, że przytłaczasz swoich synów? Jesteś znanym projektantem, bardzo charakterystyczną postacią i w dodatku zostawiasz po sobie pomniki. Sądzisz, że to ciąży na twoich dzieciach?
Chciałbym, żeby nie przytłaczało i nie ciążyło, ale czy tak jest? Chciałbym na pewno, żeby na nich wpływało pozytywnie. Ten rysunek z przedszkola, który tak bardzo różnił się od rysunków kolegów, pokazuje, że coś w ich głowach się zmieniło. Pokazuje, że pojęcie domu jest dużo bardziej obszerne i pojemne niż to, w którym ja się wychowałem i zapewne dłużej musiałem dochodzić do szerszych horyzontów. Podróżowanie, które kocham i jest częścią rodziny również ma wpływ na moich synów. W Indiach czy w Maroku dyskutujemy o tym, że inność to nie zagrożenie, należy jej się przyglądać, ale trzeba dołożyć szacunek bez względu na to, czy widzimy muzułmanina czy Żyda. To też kwestia kultury, jedzenia, smaków i zapachów, które globalnie wpływają na moich synów. Chciałbym im pokazać ten świat w możliwie autentycznych barwach: niech go oglądają, niech zdobywają dla świata szacunek, niech go diagnozują, bo dzieje się wiele dobrych i złych rzeczy. To są te tematy, które będą miały dla moich synów znaczenie, ale nie mam pojęcia jakie. Tak, jestem osobą, która ma dziwny kolor włosów, brodę i uprawiam zawód, który nie jest bardzo powszechny i dostępny, pewnie też inaczej się ubieram, choć trudno mi to określić. Te elementy układają sobie w głowie, ale na pewno nie chciałbym, żeby to wszystko ich sparaliżowało. Najbardziej zależy mi na tym, żeby nie kłamali, o to zawsze zabiegałem i zabiegam, nie zawsze skutecznie. Walczę też o to, by opowieść o mnie nie była wyidealizowana, by nie była sztuczną laurką ojca, który zawsze dobrze się uczył i był grzeczny, bo przecież nigdy tak nie było. Popełniłem w życiu masę błędów i jedyne, o co ich proszę, to żeby tych błędów popełnili mniej niż ja. Mój tata też mi tak mówił, może to taka matnia, w której się obracamy? Jednak musimy sobie z tym radzić.