Nie ma jednej recepty na to, jak zapobiegać konfliktom wśród rodzeństwa. Ale próbować trzeba – mówi dr Anna Watoła, pedagog z Uniwersytetu Śląskiego.
Leją się, po prostu się leją. Co zrobić – przecież prawdy, czyli tego, kto zaczął, nie da się dojść w żaden sposób?
Podczas rozwoju człowieka mamy etap, który nazywamy egocentryzmem dziecięcym. Dziecko jest po prostu najważniejsze dla siebie, tak o sobie myśli. Ten egocentryzm kończy się w pierwszej, drugiej klasie szkoły podstawowej, a na pewno powinien już wtedy wygasać, choć są też dzieci, które przeżywają ten okres nieco dłużej. Jeśli mamy dwójkę lub trójkę dzieci w wieku egocentryzmu, to jak tu wybrnąć, żeby się nie lały, skoro każdy uważa, że jest najważniejszy i jemu się należy? A dodatkowo uważa, że cały świat jest mu przeciwny... Wtedy często dochodzi do agresji, która może mieć różny kształt: słowny, fizyczny, a nawet emocjonalny, bo manipulowanie, poniżanie drugiego człowieka też jest formą ataku. Co ma ten biedny rodzic zrobić? Nie ma jednej recepty. Niektórym dzieciom wystarczy zwrócić uwagę, wytłumaczyć, podać przykład i to wystarczy, żeby zmieniły zachowanie. Ale czasem to rzucanie grochem o ścianę. Uważam, podobnie jak wielu specjalistów, że póki nie leje się krew – to lepiej się nie wtrącać. Niech dzieci same próbują rozwiązywać swoje konflikty. Chyba, że widzimy, iż jedno z nich przestaje sobie radzić, a zaczyna być ofiarą. Wtedy muszą wkroczyć dorośli. Najlepiej nie dopuszczać do aktów agresji słownej czy fizycznej, a jeśli się pojawią – to trzeba zareagować.
W jaki sposób?
To jest najtrudniejsze. Adekwatnie do bodźca.
Czyli jak? Jeden płacze, bo coś go boli. Drugi płacze, bo pierwszy go ugryzł… Ukarać obu?
To na pewno jest kwestia rozmowy. Spróbujmy powiedzieć: „Za trzy, pięć, siedem minut czekam na was. Czekam na to, co mi powiecie, czekam na wyjaśnienia”. To jest trochę spychanie odpowiedzialności na dzieci, by czuły presję, że muszą się dogadać, bo inaczej tata lub mama wkroczy i może skończyć się jakąś karą. Oczywiście, nie mówię o karach fizycznych, ale jeśli zagrozimy, że nie będą oglądać filmu czy bajki – wtedy na pewno jest to kara dotkliwa. Trzeba spróbować, by sami musieli się dogadać. Można nawet poudawać, że rodzica nie interesuje, o co poszło, można powiedzieć: „Pewnie obaj macie rację, ale musicie dojść do porozumienia”. Gdy nie udaje się od razu, można dać kolejną szansę – można powiedzieć, że mają jeszcze chwilę, ale dodając delikatną groźbę: „Jeśli się nie dogadacie, to nie idziemy do kina itd.”. To ma być informacja, że czegoś przyjemnego nie będziemy robić, jeśli się nie dogadają. Takie próby trzeba podjąć nawet trzy razy, a jeśli to wciąż nie działa… No cóż, czeka nas rozmowa – musimy odłożyć wszystko. Wyżalanie się może potrwać godzinę czy więcej i ma miejsce wtedy, gdy nagromadzi się dużo konfliktów. Dzieci czasem już nawet nie wiedzą, o co się pogniewały, bo są tak na siebie wściekłe, że każda najdrobniejsza rzecz urasta do rangi problemu. Po nitce do kłębka ustalamy prawdę – pamiętając, że raz jedno, raz drugie ma czas na wypowiedź – co nie jest łatwe, bo negatywne wzorce dyskusji znamy choćby z telewizji. Warto posiedzieć, niech się wygadają, ale każde z dzieci musi mieć poczucie, że będzie wysłuchane, bez względu na to, czy kłamie, czy nie kłamie. Zadawałabym też prowokacyjne pytania, niech samodzielnie negocjują, nawet kłócąc się, ale w łagodniejszej formie. Dzieci pójdą wtedy w opowieści: dlaczego tak zrobiło, co zabolało, co zdenerwowało, dlaczego tak zrobiłeś, dlaczego tak się zachowałeś. A w dodatku teraz też możemy nie dojść do porozumienia, bo dzieci nadal są wzburzone. Wtedy trzeba spróbować rozmawiać z nimi osobno, niemal jak śledczy próbując wyciągać wnioski, czy prawda gdzieś się spotyka.
Ale to bardzo długi proces…
Bardzo długi, ale uczący. W szkole czy w przedszkolu jest inaczej oczywiście, bo pogania czas, ale to z domu dzieci powinny wynieść umiejętność negocjowania, godzenia się, forsowania swoich pomysłów. Są też dzieci z silną osobowością, które za wszelką cenę chcą przeforsować swoje zdanie i rozwiązania. Dobrze, jeśli rozmówca czy rodzeństwo jest spokojniejsze i aż tak nie zależy mu na swoim pomyśle. Konflikt rodzi się wtedy, gdy są dwie silne osobowości, które chcą zawalczyć o tę samą zabawkę lub coś poważniejszego w przypadku starszych dzieci.
Dzieci czasem już nawet nie wiedzą, o co się pogniewały, są tak na siebie wściekłe, że już najdrobniejsza rzecz urasta do rangi problemu. Po nitce do kłębka ustalamy prawdę.
Czy to grozi negatywną rywalizacją w przyszłości?
Bardzo możliwe. Ale trzeba pamiętać, że dzieci biorą przykład od nas, od dorosłych – rodziców, babci, dziadka – w zależności od tego, kto je otacza, jak się w tym otoczeniu rozmawia. Warto czasem zrobić dzieciom pokazówki. Mama ma jedną opinię, tata inną – ale rozmawiają. Każdy ma swoje argumenty, ale trzeba negocjować, czy jesteśmy w stanie trochę się wycofać. Może gdzieś pośrodku uda nam się spotkać? Kiedy dzieci będą nas obserwować, na pewno łatwiej im będzie nauczyć się negocjować, ale przede wszystkim wymaga to czasu i rozmowy. Ważnym momentem jest kładzenie dzieci spać, skupienie się na nich i rozmowie, opowiadanie tego, co się wydarzyło, pytanie o wydarzenia z ich życia, powrót do trudnych sytuacji – czemu coś cię zdenerwowało – czyli dokopanie się do źródła, przeżywanie określonej sytuacji z dystansu, kiedy emocje opadną – to wszystko buduje właściwe relacje.
Ale ile zna Pani rodzin, w których tak się rozmawia?
W Polsce takich rodzin znam mało, ale przecież to przynosi skutek. Wielokrotnie bywałam w Norwegii, w tamtejszych szkołach, przedszkolach i poznałam wielu ludzi. Oni też mają egocentryzm i te same etapy dojrzewania, wśród dzieci nie dochodzi jednak do takich aktów przemocy czy jakiejś większej różnicy zdań. Ale do upadłego rozmawiają i rozmawiają, nazywają to chwilami refleksji. Na każdym etapie wychowania dzieci uczą się, żeby wypowiadać swoje emocje. To wymaga pracy, ale nie jest niewykonalne. Wyłączamy telewizor, komputer i komórki, żeby dziecko czuło oczekiwanie na decyzję, z którą dorosły będzie się liczyć. Może ta decyzja będzie inna, może będzie odmienna od opinii rodzica, ale dorosły będzie się z nią liczyć, będzie liczyć się z argumentami dziecka. Ucząc tego wszystkiego dzieci, nie czekamy na konflikt, tylko go wyprzedzamy. Ustalając plany na weekend, kiedy ktoś chce grać w piłkę, pojeździć na rowerze, ktoś chce iść na zakupy – spróbujmy znaleźć takie rozwiązanie, żeby wszyscy byli zadowoleni. Do określonej godziny robimy zakupy, a potem piłka. Ale koniecznie dzieci muszą się wypowiedzieć, szukajmy konsensu, żeby każdy miał to, czego chce i wszyscy w tym biorą udział, bo rozdzielenie się, kiedy każdy idzie w swoją stronę, nie jest sztuką. Dziecko ma gwarancję, że postawi na swoim, szanując to, co powie brat lub mama. W ten sposób będzie czuło, że otoczenie ma do siebie szacunek. Jednak kiedy będzie tłumione, tłamszone w domu: „Nie masz nic do gadania, musisz zrobić, ja tak sobie życzę” i to bez żadnego tłumaczenia – efekty będą fatalne.
My – dorośli – musimy uderzyć się w pierś i przyznać, że wychowujemy dzieci w złych warunkach. Bardzo niszczy nas pośpiech, podobnie jak nienormowany czas pracy, bo nawet w domu ciągle myślimy o pracy.
Jeśli chcemy mieć spokój w domu, wychować myślącego, twórczego, tolerancyjnego człowieka szanującego innych, to musimy go obdarzać zaufaniem i czasem, na tym polega cała sztuka. Niestety, nie wszystkie dzieci pochodzą z takich domów. My – dorośli – musimy uderzyć się w pierś i przyznać, że wychowujemy dzieci w złych warunkach. Bardzo niszczy nas pośpiech, podobnie jak nienormowany czas pracy, bo nawet w domu ciągle myślimy o pracy. Do tego media, którymi jesteśmy otoczeni, wszechobecny telefon, który nie jest już narzędziem komunikacji, ale służy do śledzenia tego, co dzieje się wokół – to wszystko sprawia, że nie umiemy już skupić się na rozmowie.
Nie bez powodu pytam o te spory między rodzeństwem, bo przecież każdemu rodzicowi chodzi o to, żeby jego dzieci były fajną drużyną, żeby w życiu wspierały się, kochały, a nie zazdrościły, czy rywalizowały ze sobą. Czy to jest wykonalne?
Nie ma jednoznacznych mechanizmów. Rodzeństwo może mieć wspólne tematy, wspólnie grać w piłkę, słuchać muzyki, oglądać filmy – zwłaszcza jeśli jest w podobnym wieku – i to jest fundament. Czasami duża różnica wieku też nie jest utrudnieniem. Nie wspomnieliśmy o genach, którymi jesteśmy uwarunkowani tak, że niektórzy są porywczy i kłótliwi, a inni spolegliwi, a nie mamy na to żadnego wpływu. Oczywiście, możemy pewne rzeczy utemperować, ale potrzebny jest ten przykład domowy. Przykład rodziców, cioci, wujka – każdy ma znaczenie.